Rafał Ruta: Jesteś u celu!
Za jeden kilometr skręć w prawo. Za sto metrów skręć w prawo. Skręć w prawo. Jedź tą drogą. Za jeden kilometr skręć łagodnie w lewo. Skręć łagodnie w lewo. Za sto metrów będziesz u celu. Jesteś u celu! Miejsce docelowe znajduje się po prawej stronie.

Dziwnie wygląda, kiedy się to zapisze, prawda? Wielu czytelników „PF” dużo podróżuje służbowo, jeździmy na wakacje, do rodziny, na święta. Myślę, że połowie wyjazdów dłuższych niż 50 km towarzyszy nawigacja. Pierwszy raz użyłem „GPS-a” w 2013 r. podczas wakacji w Chorwacji. Wcześniej nie jeździłem samochodem za granicę, nie licząc pobliskich miejscowości w Czechach, więc Chorwacja była dla mnie końcem świata.
„Starsi” czytelnicy (nie zdefiniuję tego określenia) pamiętają planowanie podróży w epoce przedinternetowej i przed-GPS-owej: jeździliśmy palcem po rozpadającej się od składania mapie, konsultowaliśmy trasę ze znajomymi, robiliśmy notatki i szkice trasy, a pasażer przyjmował rolę pilota. W trasie niejednokrotnie gubiliśmy się na skrzyżowaniach bez drogowskazów, w objazdach albo grzęźliśmy w centrach miast. Obecnie w Polsce dużą część trasy pokonujemy autostradami, drogami ekspresowymi i obwodnicami. Na rozwój sieci drogowej zawsze zwracam uwagę osobom, które uważają, że lepiej byłoby nam poza Unią Europejską. Porównajmy sieć dróg i infrastrukturę na „swoich” trasach teraz i 14 lat temu (wejście do UE).
Wróćmy do podróży w „analogowych” czasach. Były one okazją do dogłębnego poznania mijanej okolicy i jej mieszkańców. „Na razie prosto, potem za szkołą druga ulica w prawo, na trzecich światłach w lewo i za szpitalem na prawo. Potem za CPN-em w lewo, nie… to będzie jeszcze prosto, potem w czwartą za kioskiem i za ZUS-em już cały czas prosto”. Pół biedy w Polsce. W 1996 r. jechałem do Pragi po profesora z USA wizytującego moją ukochaną Politechnikę Wrocławską. Napotkani Czesi nie wiedzieli niestety, że polski jest „podobno podobny” do czeskiego. A mówiłem, jak chłop krowie: „LOT-NIS-KO” (POO-WOO-LII i WY-RAŹ-NIE). Pomogło dopiero, gdy zdesperowany wysiadłem na czerwonym świetle, rozpaczliwe machając rękami jak ptak i rozkładając ręce, że „nie wiem”.
Kierowca i pilot często różnili się w kwestii pytania o drogę. Kobiety raczej chciały szukać pomocy, mężczyźni zaś (włącznie z autorem) uznawali to za afront i chcieli udowodnić, że dadzą sobie radę. „Co, ja się zgubiłem?!” W dodatku drogowskazy z uporem maniaka skupiały się na miejscowościach, które znali mieszkańcy w promieniu 60 km, ale nie podróżnicy tranzytowi. Cudzoziemcy w okolicach Zielonej Góry musieli wierzyć, że lokalne metropolie to Żary i Żagań, ale trasę do Gorzowa musieli wydedukować (jeżeli wcześniej przez Raculę trafili na jednopasmowy most na Odrze w Cigacicach).
Nie uważam, że kiedyś było kiepsko, a teraz jest fajnie. Czujemy się pewniej, bo urządzenie zawsze jakoś doprowadzi nas do celu. Ale kiedyś lepiej „czułem” przestrzeń, miałem lepszą orientację i więcej pamiętałem z podróży. Jadąc podczas ferii „na nawigacji” drogą S3 do Świnoujścia (po co?), zahipnotyzowany kreską trasy, traciłem częściowo kontakt z otoczeniem. Jak w grze komputerowej — ekran odbiera się jak rzeczywistość, a za oknem jest wtórne odbicie. Na tej trasie nie można zabłądzić, ale odruchowo włączam nawigację, bezmyślnie rozpraszając się gadżetem, ufając mu bardziej niż sobie. Znamy historie o kierowcach wjeżdżających do jeziora, albo ścinających naczepy pod wiaduktami, bo tak prowadziła maszyna. Pewnie niejeden czytelnik wjechał nocą w leśną drogę jak z horroru, wierząc, że nawigacja odkryła nieznany ludzkości skrót.
W drodze powrotnej nie przyczepiłem smartfona do szyby, ale cieszyłem się jazdą samochodem (a to wielka radość!), pięknymi krajobrazami, muzyką („Autobahn” Kraftwerku na autostradzie!) i rozmową z rodziną. Przecież nawet ta Chorwacja to tylko Praga, Brno, Wiedeń, Graz, Mureck, Lenart, Ptuj, Zagrzeb, Karlovac, Zadar (dalej nie zdradzę!). W tym roku jedziemy, więc będzie survival XXI wieku: 1.300 km bez nawigacji! Ale potrenuję mózg, uważność, czytanie drogowskazów i znaków drogowych, orientację w terenie i coś zapamiętam z trasy. „Track and trace” w produkcji i logistyce jest świetną sprawą. Ale spróbujcie Państwo odwyku od „trakowania i trejsowania” samych siebie. Zobaczycie więcej świata!
PS. Swoją drogą: gdyby Kolumb 526 lat miał nawigację GPS, to popłynąłby prosto do Indii i kto by odkrył Amerykę? Koło ratunkowe warto jednak mieć. Jeżeli w Pradze przejadę drogowskaz na Brno, to wyciągnę smartfona. Już się namachałem rękami w Czechach…
Felieton został opublikowany w magazynie "Przemysł Farmaceutyczny" nr 1/2018.
Komentarze