Debata. Innowacje – dokąd zmierza farmacja?
Konferencja „PRZEMYSŁ FARMACEUTYCZNY 2011” po raz kolejny połączyła przedstawicieli świata nauki i przemysłu. Uczestnicy m.in. wymieniali poglądy na „gorące” dla branży tematy. Otwarta dyskusja toczyła się w trakcie debaty poświęconej innowacjom w polskiej farmacji. – Moim zdaniem na polu innowacji Polacy mogą konkurować z firmami światowymi. Mamy bowiem ku temu możliwości, ale przede wszystkim mamy głowy na karku, które są pełne pomysłów – podkreślił w swojej wypowiedzi prowadzący dyskusję – dr Wojciech Kuźmierkiewicz.
dr Wojciech Kuźmierkiewicz – wiceprezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego |
Żyjemy w trudnych czasach – Europa przechodzi kryzys, Polska również nie jest wolna od problemów. Niepewna sytuacja dotyczy finansów publicznych, na innowacje zaś potrzebne są pieniądze. Rząd zapowiedział wiele cięć, które niedługo pewnie odczujemy.
Niedawno odbyła się dyskusja na temat przyszłości przemysłu, w tym również branży farmaceutycznej. – Potrzebne są scenariusze działań zorientowanych na wzrost, a nie tylko na ograniczenie deficytu – podkreślała wówczas prezydent PKPP Lewiatan – Henryka Bochniarz. Jeśli jednak sytuację, jaką teraz obserwujemy, mamy zamiar zamienić w pozytywny scenariusz, to trzeba go najpierw przygotować.
Minister administracji i cyfryzacji Michał Boni powiedział z kolei, że „redukcja wydatków i oszczędności jest ważna, ale na oszczędzaniu trzeba przesuwać środki tak, by co najmniej utrzymać, jeśli nie zwiększyć wydatki w obszarze prorozwojowym”. Wymienia on tutaj różne branże, tj.: zdrowie, infrastrukturę, kulturę. Boni uważa również, że trzeba wzmocnić współpracę nauki z przemysłem. Nauka bowiem nie może być uprawiana wyłącznie „do szuflady”. Powinna mieć w perspektywie wdrożenia dla przemysłu.
Coraz częściej pada pytanie: „czy w kryzysie możemy myśleć o rozwoju innowacji?”. Ale co tak naprawdę rozumiemy pod pojęciem „innowacja”? I co jest innowacją w farmacji? Czy tylko nowe leki? A może jeszcze coś więcej?
* * *
mgr inż. Janusz Obukowicz – dyrektor Instytutu Farmaceutycznego w Warszawie |
Innowacja, zwłaszcza w przemyśle farmaceutycznym, jest niezbędna do tego, żeby następował postęp, żeby produkty lecznicze były coraz lepsze, a terapie skuteczniejsze. Każdy z nas tak naprawdę wyczuwa intuicyjnie, czym jest innowacja. A co mówi definicja? „Innowacja to wdrożenie nowego lub znacząco udoskonalonego produktu, rozumianego jako wyrób, usługa lub proces nowej metody marketingowej albo nowej metody organizacyjnej w praktyce gospodarczej, organizacji miejsca pracy czy też w stosunkach z otoczeniem”. Jak widać, jest to stwierdzenie mocno ogólne.
Bardziej „przyjazna” i zrozumiała definicja innowacji, dotycząca już branży farmaceutycznej, pochodzi z badania sektorowego, przeprowadzonego na potrzeby Komisji Europejskiej. Według niej „innowację farmaceutyczną można określić jako postęp technologiczny prowadzący do stworzenia nowego produktu, obniżenia kosztów wytwarzania i podniesienia wartości terapeutycznej produktu istniejącego”.
Innowację można wyróżnić na kilku poziomach – na arenie międzynarodowej, kiedy „coś” jest wprowadzane po raz pierwszy na świecie, w skali regionu, ale również rynku lub firmy – i to jest ten najniższy „poziom”. Dyskusji nie podlega fakt, że wprowadzenie zupełnie nowej molekuły, przeprowadzenie jej przez długotrwały proces
badań, a następnie jej rozwój, jest innowacją najwyższego rzędu. Innowacją jest także technologia, która w zastosowaniu do samej molekuły obniży koszty jej wytwarzania, przez co spowoduje jej większą dostępność dla pacjentów. Niesie to za sobą wymierne koszty społeczne i podnosi wartość terapeutyczną produktu.
Od jakich elementów zależy wartość terapeutyczna produktu? Pierwszym z nich jest skuteczność. Czy tu standardy wyznaczają nowe leki? Na pewno tak, ale jest też cała masa innych czynników, np. formy farmaceutyczne, które zwiększają biodostępność. Pokazuje to, że nie tylko nowe, ale również „stare” molekuły można i trzeba – moim zdaniem – uważać za innowacje.
Kolejny element to bezpieczeństwo – nikt nie zarejestruje nowej molekuły, jeśli nie będzie bezpieczna. Czynnik ten można zawsze jednak poprawić, chociażby poprzez ustawienie procesu technologicznego w tym kierunku, żeby ograniczyć zanieczyszczenia i w ten sposób wyeliminować niepożądane działania w terapii.
Trzeci element, który wpływa na wartość terapeutyczną produktu, to metoda stosowania. Okazuje się, że „compliance” – czyli to, jak pacjent stosuje dany lek – pokazuje, że często z nie swojej własnej winy zapomina go przyjąć, i to nawet w warunkach szpitalnych. Wygoda stosowania wartościuje bowiem terapię. Do jej uzyskania dąży się poprzez odpowiednie procesy technologiczne, które pozwalają na uzyskanie produktu leczniczego przyjmowanego tylko raz dziennie czy raz na tydzień, a nie np. trzy razy dziennie.
Mówiąc o innowacjach nie należy zapominać o etyce. Trudno odpowiedzieć jednoznacznie na pytania typu: czy wartość innowacji zależy od rodzaju nowości?, czy można mówić o stopniu wartości terapii w sensie zwiększenia jej dostępności dla pacjenta?, czy innowację dotyczącą rynku powszechnego należy bardziej wartościować i wyżej oceniać, niż terapię dotyczącą rynku sierocego?, czy terapia, która ratuje życie, jest sama w sobie innowacją i czy większą od tej, która poprawia komfort życia?
Wszyscy, oczywiście, chcielibyśmy uczestniczyć w takich procesach innowacyjnych, które prowadzą do rewolucji w onkologii czy w leczeniu bólu. Tak naprawdę jest jednak mało firm, które chcą się zajmować poszukiwaniem farmaceutyków wykorzystywanych przy rzadkich chorobach, jak np. mukopolisacharydoza. Uważam, że należy wartościować innowacje. Pytanie tylko, czy istnieje jakiś uniwersalny „algorytm”, który tę wartość pozwoli wyznaczyć. Każdy przypadek jest indywidualny – należy go oddzielnie ocenić i rozpatrywać. Zawsze jednak w odniesieniu do pacjenta, który jest przecież tym ostatecznym adresatem każdej innowacji.
* * *
dr Wojciech Kuźmierkiewicz |
Myślę, że każdy się zgodzi, iż innowacją „największej wagi” jest nowy lek, który jest bardziej skuteczny i bezpieczny od dotąd stosowanych leków. Niestety, ostatnie lata przynoszą na tym polu rozczarowanie. Po pierwsze, coraz więcej wydajemy na badania nad nowymi molekułami, a coraz mniej wprowadzamy ich na rynek, co jest bardzo niepokojące. Stany Zjednoczone, które od dawna są liderem we wprowadzaniu nowych produktów na rynki świata, w latach 1991-2001 przeznaczyły na badania nad nowymi lekami prawie 10 miliardów dolarów. W kolejnych 10 latach kwota ta została zwiększona ponadtrzykrotnie, a liczba wprowadzanych przez Amerykanów nowych produktów leczniczych spadła z 30 do 24. Co gorsza, nowe leki nie są „dużymi produktami” (blockbusterami), których wartość rocznej sprzedaży przekracza wartość 1 mld dolarów – nie są adresowane do znacznej populacji. Co robić w takiej sytuacji? Jaką receptę ma na to farmacja?
* * *
prof. dr hab. Roman Józef Kaliszan – Gdański Uniwersytet Medyczny |
Faktem jest, że lista nowych leków, zwłaszcza tych wprowadzających przełom w terapii, maleje. W ostatnim czasie coraz trudniej jest wymienić produkt, który spektakularnie wpływałby na poprawę leczenia konkretnego schorzenia. Z drugiej jednak strony nie można zaprzeczyć, że farmakoterapia staje się skuteczniejsza.
Najlepszym przykładem jest rozwój onkologii – głównie za sprawą terapii celowanej narządowo, tkankowo, komórkowo. W miejscu swego działania lek powinien osiągać jak największe stężenie, przy jak najmniejszych jego stężeniach w innych miejscach w organizmie, co pozwala w znacznym stopniu ograniczać efekty uboczne. W praktyce realizuje się to przez zastosowanie różnego rodzaju nośników sterowanych fizykochemicznie. Pod tym pojęciem rozumiem zastosowanie takich modyfikacji, które nie zmieniają farmakofora czy farmakologii, a zmieniają farmakokinetykę. Związki, które często są tzw. „prolekami”, czyli w danej postaci nie działają, mają zdolność dystrybucji w obrębie organizmu, których nie ma związek docelowy. Równocześnie takie „proleki” w odpowiednim miejscu, czasie i ilości przekształcają się do konkretnego związku aktywnego.
Duże nadzieje wiąże się z nośnikami biologicznymi. Muszę jednak przyznać, że jeżeli chodzi o przeciwciała jako nośniki leków, to nie do końca się one sprawdzają. Ilość publikacji naukowych, poświęconych właśnie nośnikom białkowym, wzrastała bardzo mocno począwszy od 1995 roku. W 2006 r. zaczął się gwałtowny spadek, bo chyba zwątpiono w skuteczność tego typu nośników w praktyce.
Farmakoterapia może być czasami bardzo agresywna. Za pomocą produktów biotechnologicznych, które mają zdolność niwelowania ubocznych skutków leków, zwłaszcza chemioterapeutyków, organizm lepiej znosi silne dawki, które mogą przynieść lepszą skuteczność działania. Kiedyś chorzy rezygnowali z chemioterapii ze względu na bardzo silne działania niepożądane. Dziś na rynku dostępne są jednak produkty, które zmieniły tę sytuację.
W miarę postępu technologii przygotowywana jest farmakoterapia, którą można kontrolować za pomocą pomiarów stężeń czy obrazowania lokalnych przemieszczeń leków w obrębie organizmu. W ten sposób możliwe jest sterowanie dawkowaniem. Przyczyniła się do tego miniaturyzacja urządzeń typu biosensory, które są w stanie reagować na zmieniające się stężenia związku i ewentualnie, nawet na zasadzie sprzężenia zwrotnego, zmniejszać lub zwiększać dozowanie leku.
Nadzieje możemy wiązać również z tzw. lekami złożonymi, które działają na kilka receptorów. Duże możliwości daje również zastosowanie biologii molekularnej.
Moim zdaniem wszystko powyższe jest odpowiedzią farmacji na to, aby poprawić skuteczności farmakoterapii, przy malejącej liczbie nowych molekuł.
* * *
dr Wojciech Kuźmierkiewicz |
Innowacją są więc nie tylko nowe molekuły, ale również „stare”, ulepszone leki. W jaki sposób jednak generyki mogą konkurować na rynku? Przede wszystkim postacią leku. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak źle farmakoterapia jest realizowana przez pacjentów. Badania, które przeprowadził Pentor, na zlecenie Naukowej Fundacji Polpharmy w Polsce pokazują, że ok. 40% terapii jest przerywanych przedwcześnie. Powodem tego nie jest jednak wyłącznie brak pieniędzy, ale również niewygodny, a czasem nawet trudny sposób dawkowania i przyjmowania leku. Myślę, że duże pole do popisu mają tutaj właśnie technolodzy postaci leków…
* * *
Zgadzam się z tym, że przemysł powinien uczestniczyć w kwestii poprawy sytuacji, związanej z prawidłowym stosowaniem się pacjentów do zaleceń lekarza. Jest tutaj wiele do zrobienia. Mam na myśli zarówno organizowane przez firmy farmaceutyczne akcje społeczno-edukacyjne, jak i technologię postaci leku.
Chciałabym zacząć od gorącego tematu, jakim jest nanotechnologia. Wszyscy zapewne się zastanawiamy, czy warto w nią zainwestować. Istnieją różne typy nanonośników substancji leczniczych. Prac naukowych na temat technologii takich nośników powstało naprawdę wiele i są już pewne osiągnięcia w tej dziedzinie. W dalszym ciągu brakuje jednak badań in vivo dotyczących nanotoksykologii.
Liposomy znamy już ok. 40 lat. Są one najbezpieczniejszą nanocząstką, gdyż zbudowane są z fosopoflipidów, czyli składników każdej błony komórkowej. Doczekaliśmy się kilku farmaceutycznych produktów liposomalnych, ale tylko kilku – pomimo intensywnych już 30-40-letnich badań. Jako produkty „nano” wymienia się nanosuspensje, wstrzykiwane dożylnie cząstki stałe o wielkości kilkuset nanometrów. Tak naprawdę nie należą one do nanotechnologii, która zajmuje się cząstkami poniżej 100 nm. 6 lat temu został zarejestrowany jako nanosuspensja pewien preparat (Abraxane). Produkt ten jest jednak tak drogi i ostatecznie niedostępny, że w Polsce nigdy nie słyszałam o przypadku jego zastosowania, mimo iż był ogromnym sukcesem technologii farmaceutycznej.
prof. dr hab. n. farm. Małgorzata Sznitowska – Gdański Uniwersytet Medyczny |
Doskonale umiemy przygotowywać nanocząstki, jednak to, co w badaniach in vivo zostało sprawdzone, dotyczy raczej mikrocząsteczek, nawet jeśli w nazwie jest przedrostek „nano”. Należy zadać sobie pytanie – jeżeli dalej będziemy badać nanocząstki jako coś efektywnego, czy dojdziemy dalej niż udało się z liposomami? Poza tym, jak przygotowane są wszelkiego rodzaju instytucje rejestracyjne do przyjęcia nanotechnologii? Czy będziemy potrafili stworzyć odpowiednie zasady GMP? A przede wszystkim, kto zapłaci? Nie chodzi tutaj o koszty rozwoju produktu, ale o finansowanie jego użycia w klinice.
Same liposomy są do tej pory rzadkością, nawet jeżeli uważa się je za bezpieczne. Istnieje jeszcze cały szereg pytań, na które trzeba odpowiedzieć. Uważam, że ten kierunek technologiczny jest zarezerwowany dla niewielu „graczy” i niekoniecznie dla największych firm farmaceutycznych.
Powszechniejszego sukcesu dla farmacji powinno się szukać w systemach dozowania, które dobrze zaprojektowane naprawdę mogą podnieść komfort terapii pacjenta. Wierzę w rozwój technologii bliższej człowiekowi i dostępnej dla wszystkich pacjentów. Są to często naprawdę proste układy, proste postaci leków – chociażby „minitabletki”, które można produkować tak samo jak tabletki, na tej samej zasadzie w maszynach dozujących, a umożliwią dobór dawek „przez mnożenie”, a nie „przez dzielenie” (tabletek).
Niedługo będzie wchodził na rynek interesujący preparat – łyżeczka z liofilizatem. Wystarcza kilka kropel wody i można z niej podać małemu pacjentowi lek w postaci „papki”. Bardzo prosty i nieskomplikowany pomysł, ułatwiający życie pacjenta.
Kolejny przykład to słomka, taka jak do picia napojów. W jej dolnym końcu znajduje się zbiorniczek, który zawiera kilkadziesiąt peletek. Dziecko, które pije z niej sok, od razu zaciągając te peletki, nie czuje w ogóle, że przyjmuje jakikolwiek lek – smak jest również zamaskowany przez powlekanie peletek. Pamiętam, że wszyscy z zazdrością patrzyliśmy na ten preparat, bo każdy z technologów chciałby taki sukces uzyskać. Okazało się jednak, że firma musiała wycofać ten produkt z powodu problemów z refundacją. Moim zdaniem powinniśmy skupić się nad rozwojem tych najprostszych form, ułatwiających „życie” pacjentom. Ale wiele do powiedzenia mają instytucje odpowiedzialne za zasady rejestracji i za refundacje.
* * *
dr Wojciech Kuźmierkiewicz |
Podejście do leczenia w ostatnim czasie rewolucjonizuje nowa gałąź, teranostyka – połączenie diagnostyki i terapeutyki. Pozwala ona „przywrócić do życia” leki, które kiedyś próbowaliśmy wykorzystać, ale przy założeniu, że jeden lek powinien być odpowiedni dla wszystkich pacjentów z daną chorobą. Obecnie pojawiają się prace naukowe dotyczące produktów leczniczych, których próby stosowania dawno zarzuciliśmy. Okazuje się jednak, że duża część tych zapomnianych leków to naprawdę cenne produkty lecznicze. Teranostyka pozwala bardzo celnie stosować terapie i podwyższać ich skuteczność. Sądzę, że przemysł farmaceutyczny, tworząc nowe leki, niekoniecznie musi być zadowolony z faktu, iż z populacji np. 200 tysięcy ludzi w Polsce zostanie tylko 50 albo 30 tysięcy osób, które będą mogły stosować dany lek, ze względu na jego specyficzność. Im mniej potencjalnych pacjentów, tym przecież teoretycznie mniej można zarobić. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że aktualnie nie ma już odwrotu od stosowania teranostyki. Daje ona bowiem szanse na wdrożenie produktu, który będzie bardzo skuteczny.
Dziś postępuje proces starzenia się społeczeństwa, przy zmniejszającej się w wielu krajach populacji. W Polsce w 2050 roku będzie nas zaledwie 32 miliony, a ludzi w starszym wieku, powyżej 65 roku życia, będzie trzykrotnie więcej niż teraz. Czeka nas więc ogromny problem społeczny, któremu trzeba będzie sprostać.
Przy obniżanych nieustannie środkach finansowych na ochronę zdrowia pewną „deską ratunku” jest przemysł generyczny, który w ostatnich latach bardzo szybko wzrasta – nawet w krajach, w których stosowanie generyków było niewielkie jeszcze do niedawna, np. Szwajcaria, Francja. W Stanach Zjednoczonych często padają słowa „jest kryzys, więc trzeba stosować leki generyczne”. Okazuje się jednak, że przez ostatnich kilkadziesiąt lat, również kiedy była bardzo dobra koniunktura w USA, aż 89% zaleceń lekarskich dotyczyło leków generycznych. Ilościowo stosowane są one w największym stopniu. Nieprawdą jest więc, że generyki to gorsza alternatywa dla mniej zamożnych. Są one równie skuteczne, a ich ulepszenie umożliwia właśnie wspomniana na początku teranostyka.
* * *
prof. dr hab. Roman Józef Kaliszan |
W zasadzie leki powinny być dopasowywane indywidualnie. Koncepcja, że na daną chorobę każdy pacjent przyjmuje taki sam lek, nie jest już do końca dobra. Właściwy lek, we właściwej dawce, dla właściwego pacjenta – to jest obecnie podejście tzw. terapii czy medycyny personalizowanej, w tym teranostyki, czyli połączenia podejścia terapeutycznego z analizą diagnostyczną. Istnieją leki, które można stosować wyłącznie po sprawdzeniu, czy i w jaki sposób pacjent zareaguje. Przykład może stanowić leczenie raka piersi trastuzumabem, na który reaguje tylko 20% kobiet, które posiadają odpowiedni receptor. Podanie tego leku pozostałej części kobiet nie ma więc najmniejszego sensu. Każda terapia powinna być oczywiście monitorowana diagnostycznie – podanie insuliny wiąże się z kontrolowaniem poziomu glukozy, zaś zastosowanie aminoglikozydów odbywa się przy śledzeniu poziomu kreatyniny.
W Stanach Zjednoczonych testy teranostyczne są wymagane dla wielu farmaceutyków. Dąży się do optymalnego dawkowania danego leku, dla danego pacjenta i minimalizacji efektów ubocznych. Ówczesny senator stanu Illinois Barack Obama w roku 2007 złożył projekt ustawy gwarantującej dostęp do personalizowanej medycyny, bazującej na indywidualnym diagnozowaniu, wszystkim Amerykanom. W konsekwencji tej inicjatywy, w 2010 roku został wprowadzony akt prawny, na mocy którego powstaje biuro personalizowanej opieki zdrowotnej w obrębie amerykańskiego Ministerstwa Zdrowia. Ma to zwiększyć zarówno efektywność terapii, jak i zapewnić eliminację działań niepożądanych. Myślę, że postęp w leczeniu będzie przebiegał właśnie w kierunku optymalizacji zindywidualizowanej farmakoterapii. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że wiąże się to z niemałymi kosztami.
* * *
dr Wojciech Kuźmierkiewicz |
Dużego nakładu finansowego wymaga również biotechnologia. Mimo to 3 lata temu na rynki świata trafi ło 18 nowych produktów farmaceutycznych i aż 6 produktów biotechnologicznych. Z tego względu firmy, które pracują nad nowymi lekami, rozpoczęły już działania w zakresie leków biologicznych. O biotechnologii w farmacji słyszymy w zasadzie już od ponad 20 lat. Bardzo wiele rzeczy w tym czasie się zdarzyło, ale pamiętam, że liczyliśmy na więcej – postęp w tej dziedzinie miał być szybszy i większy. Czy wobec tego biotechnologia zawodzi?
* * *
Biotechnologia jest tak naprawdę bardzo stara. Jej pierwszy przykład stanowi najprawdopodobniej produkcja piwa. Biotechnologię przecież defi niujemy jako „zatrudnienie” małych organizmów do wytwarzania tego, co jest nam potrzebne. Tak jak w przypadku piwa „zatrudniamy” drożdże, tak w innych przypadkach angażujemy bakterie, które produkują insulinę albo komórki ludzkie, które produkują przeciwciała. Jest to koncepcyjnie dosyć proste (zakładając ze ma się konieczna ekspertyze) i tanie, ale wymaga dużej inwestycji. Z tego powodu biotechnologia w dalszym ciągu jest uważana za naukę wysokiego ryzyka.
Nowoczesna biotechnologia powstała w latach 80. Rozpoczęto wtedy pracę nad wieloma preparatami biologicznym, które istnieją na rynku i są skuteczne, jak np. przeciwciała, hormony wzrostu czy czynniki krzepnięcia krwi. Nie jest więc do końca tak, że obietnice na temat leków biologicznych nie zostały spełnione. Powiedziałbym raczej, że nie wszystko po prostu przebiegło tak, jak myśleliśmy. Moim zdaniem jest to związane również z tym, że wszystkie te firmy, które rozpoczynały przygodę z biotechnologią w latach 80., poszły drogą trochę na skróty aby osiągnąć szybka rejestracje lekow. Zdawały sobie one sprawę z niedoskonałości swoich produktow, ale były zmuszone do tego takiego dzialania, żeby szybko udowodnić swoje sukcesy.
dr Piotr Lassota – dyrektor badań i rozwoju Polpharma Biologics |
Prawdą jest, że pozostał pewien niedosyt w stosunku do terapii bazujących na biotechnologii, aczkolwiek myślę, że leki biologiczne mają swoją przyszłość, gdyż wykazują wiele zalet w stosunku do związków niskocząsteczkowych. Przede wszystkim są selektywne – powodują niewielkie efekty uboczne. Są jednak dosyć drogie i skomplikowane w komercyjnej produkcji. Z tego m.in. powodu wiele firm nie jest w stanie zająć się rozwojem takich leków.
Często w dużej firmie farmaceutycznej produkowane są leki, które się podaje wszystkim chorym na daną chorobę, a które na wszystkich de facto nie działają i nikogo to tak naprawdę nie interesuje... Podobnie jest z niektórymi preparatami biologicznymi. Myślę, że w parze z biotechnologią powinna iść również diagnostyka, która umożliwi zawezenie grupy pacjentów do takich, którym konkretne leki będą naprawdę pomagały. Bez tego nie będziemy sobie w stanie poradzić z wysokimi kosztami związanymi z terapią. Z drugiej jednak strony zmniejszenie liczby potencjalnych odbiorców danego farmaceutyku ogranicza dochody firm, a to z kolei wpływa na środki na badania nad nowymi lekami. Jest to więc system, który w jakiś sposób sam się reguluje.
Po tych wszystkich uwagach wciąż jestem dość optymistyczny, jeśli chodzi o biotechnologię i produkcję nowych preparatów biologicznych.
* * *
dr Wojciech Kuźmierkiewicz |
W branży farmaceutycznej człowiekiem, który zainwestował i dalej inwestuje w biotechnologię, jest dr Maciej Wieczorek – właściciel firm Celon Pharma i Mabion. Dla mnie jest on przykładem wizjonera, bo przecież rozpoczynał trudną działalność, organizując właściwie wszystko sam. Trzeba pamiętać, że jak rozpoczynał „przygodę z biotechnologią”, nie było gotowych wzorów, schematów, wskazówek. Do każdej, najmniejszej nawet rzeczy, trzeba było dojść samemu. Dziś dużo łatwiej jest pracować w tej dziedzinie.
Do osiągania sukcesów nie wystarczy jednak jedynie entuzjazm. Niezbędne są także pieniądze i infrastruktura, której w Polsce niestety zawsze brakowało i dalej brakuje. Jak radzić sobie w tak trudnych warunkach?
* * *
Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że zrobienie „czegoś nowego” nie jest łatwe, tym bardziej jeśli kraj, w którym żyjemy, nie pomaga. Musimy jednak przełamywać stereotypy dotyczące niemożliwości stworzenia w Polsce innowacyjnych rozwiązań na skalę światową. Jest to mit i trzeba o nim zapomnieć. Jeśli tylko chcemy, to możemy naprawdę bardzo dużo osiągnąć.
Wracając do biotechnologii… Myślę, że nauka ta odniosła wielki sukces – obecnie kilkanaście procent wartości rynku stanowią właśnie produkty biotechnologiczne. Dziedzina ta ma jednak swoje ograniczenia. Barierą, jakiej nie jesteśmy w stanie pokonać obecnie, jest kwestia stosowania tych leków. Zwykle nie są one przeznaczone do terapii chorób przewlekłych, tylko raczej stosuje się je w węższych grupach terapeutycznych. Ponadto są to produkty drogie. Mimo wszystko większy procent budżetu badawczo-rozwojowego firm farmaceutycznych jest przeznaczony na biotechnologię.
dr n. med. Maciej Wieczorek – prezes firmy Celon Pharma oraz Mabion |
Tym, co istotnie wyróżnia leki biotechnologiczne, jest ich wysoka specyficzność. Coraz trudniej jest znaleźć klasyczną małą molekułę, która oddziaływałyby na nowy, atrakcyjny cel molekularny. Wiedza na temat biologii komórki jest coraz większa. Zidentyfikowaliśmy obecnie olbrzymią liczbę celów molekularnych – białek, ale są one tak podobne, że małe związki chemiczne oddziałują na kilka jednocześnie, co powoduje dużą liczbę działań niepożądanych. W przypadku leków biotechnologicznych toksyczność jest znacznie niższa, co wynika z mechanizmu farmakodynamicznego tych produktów. Można by tu było jeszcze długo wymieniać zalety leków biotechnologicznych…
Moim zdaniem na rynku farmaceutycznym jest miejsce – i będzie go jeszcze więcej – dla leków produkowanych metodami biotechnologii. Jestem przekonany, że mogą na tym polu zaistnieć polskie firmy, które chcą postawić na innowacje. Łatwiej jest znaleźć lek biotechnologiczny, który jest efektywny w działaniu na nowym celu molekularnym, niż tak samo skuteczny mały związek chemiczny. Poza tym leki biotechnologiczne są tańsze, ale ich produkcja wymaga odpowiedniej infrastruktury.
Zarówno Polpharma, jak i Mabion, zaczęły od leków biopodobnych. Co to znaczy? W biotechnologii lek jest definiowany przez proces. Tak naprawdę nie mamy do czynienia z lekami generycznymi, tak jak w przypadku małocząsteczkowych związków chemicznych. Każdy lek biotechnologiczny jest z założenia inny. Nawet jeśli jego struktura jest odpowiednio projektowana. Taka innowacja procesowa, związana z wytworzeniem leku, jest olbrzymia. Na jej podstawie możemy poszukiwać nowych białek, o zupełnie nowych strukturach.
Uważam, że nie możemy bać się inwestować krok za krokiem. Innowacje to przede wszystkim systematyczna i zdyscyplinowana praca, która jest realizowana przez grupę entuzjastów. To realizacja czegoś, co może odmienić przyszłość farmakoterapii. Oczywiście, poza pracą istnieje także element przypadku, ale szczęściu trzeba pomóc…
Moim zdaniem musimy zupełnie odejść od podziału leków na masowe i sieroce. Taka kategoryzacja została wprowadzona przez firmy produkujące tzw. „globbustery”, przeznaczone do stosowania w terapii chorób, które dotyczą aż 10-15% społeczeństwa. Przykładem może być kardiologia, np. nadciśnienie tętnicze. Takie powszechne chroniczne schorzenia są dzisiaj całkiem dobrze leczone. Poszukiwanie nowych leków w tych właśnie „dużych” grupach terapeutycznych jest bardzo kosztowne, gdyż badania muszą być prowadzone na gigantycznych grupach pacjentów, co generuje koszty na poziomie kilku miliardów dolarów. Jest jednak mało prawdopodobne, że wprowadzając nowy lek na takie schorzenie uzyskamy istotną przewagę. A nawet jeśli, to co wtedy? Poprosimy płatników, żeby zapłacili za nasz produkt 10 razy więcej od leków generycznych, które są powszechne? Tego typu inwestycje nie mają żadnego sensu. Musimy poszukiwać takich schorzeń i takich populacji, gdzie nasz lek, pomimo że będzie adresowany do 15 tysięcy pacjentów na świecie, da 90% korzyść, a nie 20 albo 30%. W onkologii istnieją leki, przy których 3% pacjentów uzyskuje 90% odpowiedź. To jest bardzo wąska grupa, ale taka, na której naprawdę widać pozytywne rezultaty.
Należy więc szukać wąskich populacji. Koszt rozwoju leku na rzadkie choroby jest relatywnie tańszy – badanie na grupie kilkuset osób może być wystarczające, żeby z odpowiednią mocą statystyczną dowieść skuteczności działania. Jeśli chcemy odnieść sukces i brać udział w rozwoju innowacji, musimy naprawdę przemodelować nasz sposób myślenia.
* * *
dr Wojciech Kuźmierkiewicz |
Należy poruszyć jeszcze jedną ważną kwestię – czy można zarobić na nowym produkcie i jak wygląda szansa na uzyskanie przewagi konkurencyjnej? Otóż faktem jest, że dzisiaj większość krajów Europy nauczyła się porównywać nowe oryginalne leki wprowadzane na rynek z produktami obecnymi już wcześniej na rynku, oceniać ich wartość, jaką wnoszą rzeczywiście do terapii. Stąd też mniej jest „blockbusterów”, a więcej produktów niszowych. Jednak w wyniku przeprowadzonych badań klinicznych przedrejestracyjnych nie wiemy dzisiaj, czy lek jest lepszy od najlepszego w danej klasie terapeutycznej, ponieważ badanie kliniczne w Europie musi odpowiedzieć, czy lek nie jest gorszy od najlepszego w grupie terapeutycznej (badania typu non-inferiority), a nie czy lek jest lepszy od najlepszego (badanie typu superiority). Dlaczego? Liczba chorych, których trzeba objąć badaniem klinicznym, jest wtedy dużo większa, co generuje koszty. W USA badanie takie się przeprowadza, w Europie niestety rzadko.
Stąd też w Europie funkcjonują warunkowe refundacje. Niektórzy proponują, żeby wprowadzić je również w Polsce. Moim zdaniem nie mamy na to środków. A co to jest warunkowa refundacja? Refunduje się nowy lek i dopiero wtedy sprawdza, czy jest on lepszy od najlepszego, czy też nie. Jeśli się okaże, że nie, a zapłacimy za niego 10 razy więcej, czy w ogóle warto to robić?
Z całą pewnością Europę czeka zmiana podejścia do nowego leku. Coraz trudniej będzie uzyskać sukces na rynku. Odpowiedzią może być współpraca świata przemysłu i nauki. Adamed buduje więzi z różnymi jednostkami naukowymi. Jak organizuje współpracę? W jaki sposób wybiera naukowców? Czy ta współpraca jest w ogóle łatwa?
* * *
Maciej Adamkiewicz – prezes Grupy Adamed |
Myślę, że współpraca przemysłu z nauką istniała tak naprawdę od zawsze, wcześniej po prostu inaczej wyglądała. Aktualnie jesteśmy już w sytuacji, kiedy przełamane zostały pewne bariery i na przykład – podpisanie umowy z uczelnią - nie trwa już 2 lata…
Pierwszym krokiem do takiej współpracy jest nawiązanie relacji z konkretną osobą na uniwersytecie, przy określonym zadaniu. Wybór takiej osoby jest kluczowy. Musi ona mieć potencjał i być specjalistą w swojej dziedzinie. Koordynacją projektu powinna zająć się firma komercyjna, gdyż ma w tym obszarze szerokie kompetencje. Moim zdaniem model współpracy, który istnieje w Polsce, jest o wiele bardziej efektywny niż ten w innych krajach Europy. Mimo to trzeba go nieustannie rozwijać, by firmy farmaceutyczne mogły lepiej działać w zakresie badań nad nowymi produktami.
Największym problemem dla przemysłu farmaceutycznego na świecie jest narastająca biurokracja. Aby zarejestrować lek, trzeba udowodnić jego skuteczność i bezpieczeństwo. Warunki wejścia na rynki i dopuszczania produktów do obrotu są niestety przeregulowane. To powoduje, że trudniejszy niż wynalezienie nowego leku staje się sam proces rejestracji. Często trzeba korzystać z pomocy różnych firm konsultingowych, które tłumaczą, w jaki sposób sprostać wszystkim wymaganiom w dokumentacji.
Z drugiej jednak strony na świecie obserwuje się deregulację rynku, co „odczuliśmy na własnej skórze” przy okazji rejestracji wniosku o pierwsze podanie preparatu u człowieka. To było w Kanadzie. Dostarczyliśmy ogromne ilości dokumentacji na temat naszego leku. W związku z tym, że Kanadyjczycy nie byli w stanie sprawdzić danych tam zawartych, zespół projektowy Adamedu został zaproszony, aby potwierdzić prawdziwość danych zawartych w dokumentach. Dodatkowo, urząd kanadyjski wystosował do polskiego Ministerstwa Zdrowia zapytanie o wiarygodność firmy Adamed. W krajach anglosaskich jest to powszechna praktyka Za duża regulacja rynku powoduje, że wprowadzanie nowego produktu na rynek staje się bardzo kosztowne.
Dlatego ważne jest, aby w Polsce powstała dla sektora farmaceutycznego jedna, wspólna strategia. Razem możemy zrobić wiele dobrego.
* * *
dr Wojciech Kuźmierkiewicz |
Przypomina mi się zdanie profesora socjologii z USA, który udzielał odpowiedzi na temat innowacyjności – jak ją rozumie i jaka będzie jej przyszłość. Jego zdaniem jest to zjawisko z dziedziny polityki publicznej i technologii. Uważa on, że kraje najbardziej rozwinięte nie powinny się już koncentrować na klasycznie rozumianej innowacyjności, bazującej na rozwoju nowych leków. Jest ona bowiem coraz niższym źródłem wartości dodanej. – W zglobalizowanej gospodarce coraz bardziej liczy się umiejętność dotarcia do klienta, co ze względu na przyspieszone zmiany społeczne i kulturowe staje się celem coraz trudniejszym do uchwycenia, zdiagnozowania i osiągnięcia. W rezultacie rola innowacji technologicznych relatywnie maleje, a rośnie znaczenie innowacji w obszarach marketingu, wzornictwa i projektowania, a także procesów biznesowych i logistycznych. Pewnie kiedyś przekonamy się, czy ma rację.
* * *
dr Piotr Lassota |
Sądzę, że niepokojące jest to, że duże firmy farmaceutyczne typu Sanofi -Aventis czy Novartis wydają na programy marketingowe znacznie więcej, niż na badania nad nowymi lekami. A wypłata dywidendy również przewyższała naklady na R&D...
* * *
dr Wojciech Kuźmierkiewicz |
Bardzo precyzyjnych danych na temat tego, ile przemysł tak zwany innowacyjny przeznacza na badania, a ile na promocję, dostarcza Komisja Europejska w raporcie opublikowanym w 2008 roku po przeglądzie rynku farmaceutycznego. Otóż 17% dochodów ze sprzedaży leków, firm, które produkują nowe leki, przeznaczane jest na badania naukowe. Ale aż 21% na promocje tych produktów…
* * *
…na innowacje marketingowe. Jestem generalnie optymistą, jeżeli chodzi o przyszłość polskiego przemysłu farmaceutycznego, a zwłaszcza o innowacje, które wdraża. Wszyscy w przemyśle bowiem rozumieją doskonale, że ostatecznym odbiorcą wszelkiej innowacji – zarówno tej w badaniach podstawowych, jak i stosowanej w formie czy technologii – jest zawsze pacjent. O jego dobro przecież chodzi. Mam tylko wątpliwość, czy tak właśnie myśli również nasz regulator?
mgr inż. Janusz Obukowicz – dyrektor Instytutu Farmaceutycznego w Warszawie |
Na to pytanie odpowiedź padnie już pewnie w trakcie innej debaty – dr Wojciech Kuźmierkiewicz.
Opracowała Patrycja Misterek