Rafał Ruta: Jaskiniowiec w Nowym Jorku
Grupa kilkunastu owłosionych praludzi na swoim siedlisku w pobliżu wodopoju. Pożywiają się roślinami w towarzystwie dzikich tapirów. Nie mówią, wydają nieartykułowane okrzyki i chrząknięcia. Przypominają bardziej małpy niż ludzi.

Konkurencyjna grupa próbuje zdobyć dostęp do wody krzycząc, gestykulując i robiąc groźne miny. „Nasi” nie pozostają dłużni i podobnymi środkami odpierają atak. Pewnego ranka w okolicy pojawia się „coś”: czarny, błyszczący, wysoki monolit, emitujący nieziemski dźwięk. Najpierw praludzie wpadają w panikę, ale zwycięża ciekawość. Podchodzą, klękają, dotykają monolitu. Artefakt ma na nich metafizyczny wpływ.
Następnego dnia okazuje się, że faktycznie doznali oświecenia. Jeden z nich chwyta kość zwierzęcia i podekscytowany odkrywa, że uderzając może skruszyć inne kości. Podczas kolejnego ataku wrogiej grupy, nasze plemię dzierży długie kości, odnosząc miażdżące zwycięstwo (dosłownie i w przenośni). W geście tryumfu pierwszy wynalazca wyrzuca kość w górę. Jej widok na tle nieba przechodzi w obraz statku kosmicznego, zawieszonego w przestrzeni.
To nie jest relacja z wyjazdu integracyjnego ani alegoria poziomu debaty społecznej w dzisiejszej polityce i w Internecie. To pierwsze sceny filmu Stanleya Kubricka „2001: Odyseja kosmiczna”. Użycie narzędzia do zabójstwa przeciwnika pierwszą „optymalizacją” w dziejach ludzkości? Mam nadzieję, że w rzeczywistości było to zastosowanie pokojowe. Jedno jest pewne: zwierzę stało się wtedy człowiekiem, a filmowe zrównanie kości ze statkiem kosmicznym wskazuje, że nowoczesność trwa nieprzerwanie od tamtej chwili.
Od XIX w. i rewolucji naukowo-przemysłowej postęp nabrał szaleńczego tempa. Co dwa lata komputery i telefony stają się dwukrotnie szybsze. Postęp techniczny ma często formę wymuszoną przez producentów, a nie przez faktyczne potrzeby użytkowników. Czy aparat telefonu musi mieć pięć obiektywów? Kto dostrzeże w telewizorze rozdzielczość 16K? Gdzie jest koniec? Plik instalacyjny MS Word 2.0 z 1991 roku miał 5,5 MB. Najnowszy Word 365 ma 3,3 GB, czyli 600 razy więcej. Używam w pracy Office 365 i nie powiedziałbym, że jest 600 razy lepszy niż 2.0, którego używałem na studiach, a już na pewno interfejs wersji sprzed 28 lat był ładniejszy.
Ciekawsze są dla mnie subiektywne doświadczenia „nowoczesności, postępu i optymalizacji”. Chwile, w których stajemy jak praludzie wobec monolitu, bo rzeczywistość staje się magią. Oto kilka moich niezapomnianych „olśnień” nowoczesnością:
DRZWI SĄ OTWARTE – Jest 1986 r., mam 13 lat i marzę o komputerze osobistym. Ojciec mojego szkolnego kolegi jest kierowcą TIR-a i w jego domu jest sporo artefaktów z „lepszego świata”. Wśród nich komputer Commodore 64, na którym gramy w tekstową grę przygodową „Hobbit”. Miejsca akcji opisane są prostym angielskim („To the East is a round green door”). Gracz wydaje polecenia tekstowe. Nie zauważam, że Gandalf otworzył drzwi i piszę: „Open green door”, na co komputer: „The door is already open”. Czuję, jak uderza we mnie piorun! Jakbym rozmawiał z człowiekiem! Komputer WIE, że drzwi są otwarte! Co on jeszcze wie?
STEREO – Pisałem już o mojej miłości do muzyki elektronicznej. Moją jedyną kasetę Jean-Michel Jarre’a odtwarzam na rodzimym „cudzie techniki”, monofonicznym MK 2500. Ten sam kolega ma inny skarb. Wielki, przenośny, dwukasetowy magnetofon typu „boombox” firmy Sharp. Pierwszy raz w życiu słyszę muzykę stereo w wieku 15 lat i czuję się jak czterolatek w cyrku. Wracam do domu z wypiekami na twarzy.
JASKINIOWIEC W NOWYM JORKu – Jest 1994 r., II rok na politechnice. Załapałem się na wymianę studencką. Jadę na jeden semestr na Uniwersytet Stanowy Teksasu w „bratnim mieście” Tyler. Dla chłopaka z prowincji to podróż tak egzotyczna, jakbym leciał na Marsa. Pierwszy raz na lotnisku, pierwszy lot samolotem, pierwszy wyjazd na Zachód. W Nowym Jorku czekam na autobus z międzynarodowego lotniska Kennedy’ego na krajowe lotnisko LaGuardia, skąd polecę do Dallas. Upał mnie wykańcza. Podjeżdża autobus, otwierają się drzwi. Wchodząc, odruchowo przygotowuję się na uderzenie gorąca i zaduchu, jak w polskim autosanie w środku lata. Wchodzę po schodkach i... jakbym znalazł się w rozkosznie chłodnej piwnicy. Moja inicjacja klimatyzacyjna.
MAGAZYN OLIMP LABS – Podczas wycieczki na konferencji farmaceutycznej zaliczam „opad szczęki”. Automatyczny magazyn wysokiego składowania – gigantyczna trójwymiarowa kratownica z paletami sunącymi we wszystkie strony jak samochody w mieście przyszłości. Roboty baletowymi ruchami pakujące i rozpakowujące palety. Magazyn ma pięciu pracowników. Dla mnie film SF.
Wierzę, że źródłem wielkości człowieka jest ciekawość, a „mistyczne doświadczenia nowoczesności” i niepoprawny optymizm pozwalają mi emocjonalnie doświadczać tej wielkości. Społeczeństwo, prawo, maszyny, komputery, optymalizacja pracy są jak kość w ręku ciekawskiego praczłowieka, ale kumulacja wiedzy przyspiesza nadejście kolejnych poziomów nowoczesności. Wykładniczy postęp techniczny XXI w. może dorównać jego sumie z poprzednich 20.000 lat. Monolit zrobił swoje…
PS. Zauważyłem dzisiaj, że filmowy monolit wygląda jak smartfon. Po kilku milionach lat znów się ujawnił. Skłonił nas do sklonowania siebie w prawie trzech miliardach egzemplarzy i uzależnił od siebie. Spryciarz!
Komentarze