Wielkie zmiany w branży beauty. Medycyna estetyczna tylko dla lekarzy
Ministerstwo Zdrowia kończy prace nad rozporządzeniem, które nie spodoba się kosmetyczkom i kosmetologom. Sektor, którego wartość szacuje się nawet na 5 mld zł, wkrótce straci źródło dochodu w postaci zabiegów stanowiących w rzeczywistości procedury medyczne. Tymczasem kosztowne szkolenia z ich wykonywania, oferowane przez samozwańczych specjalistów, trwają w najlepsze
O wydanie rozporządzenia od dłuższego czasu zabiega m.in. środowisko lekarskie. Przedstawiciele Naczelnej Izby Lekarskiej alarmują, że w ostatnich latach zabiegi, będące w rzeczywistości procedurami medycznymi, są masowo oferowanie w gabinetach kosmetycznych i kosmetologicznych. Taki proceder umożliwia luka w polskim prawie, czyli brak jasnej definicji terminu “medycyna estetyczna” i tego, kto może się nią zajmować.
Zabiegi z ryzykiem powikłań. Niedługo będzie mógł wykonać je tylko lekarz
Fakt ten jest instrumentalnie wykorzystywany przez osoby nieposiadające wykształcenia medycznego. Wśród dostępnych w gabinetach kosmetycznych świadczeń, oferowanych w ramach medycyny estetycznej, znajdują się inwazyjne zabiegi medyczne. Mowa o:
- zabiegach wykorzystaniem krwi i składników z niej pozyskiwanych,
- wysokoenergetycznych laserach,
- implementacji nici, w tym nici liftingujących,
- stosowaniu wypełniaczy - głównie kwasu hialuronowego, będącego wyrobem medycznym przeznaczonym do stosowania przez lekarzy,
- leków na receptę w postaci toksyny botulinowej.
Lekarze podkreślają, że niosą one, jak wszystkie zabiegi medyczne, ryzyko powikłań: martwic, wstrząsów anafilaktycznych, zakażeń, a nawet ślepoty. Mimo to wykonywane są w gabinetach kosmetycznych, przez osoby bez odpowiedniej wiedzy.
Stowarzyszenie Lekarzy Dermatologów Estetycznych alarmuje, że stosowane w salonach kosmetycznych produkty są klasyfikowane jako wyroby medyczne lub produkty lecznicze, które mogą być podane wyłącznie przez lekarza. Podobnie jest z krwią, która jest pobierana i podawana klientom np. w ramach tzw. wampirzego liftingu. Jak donosi portal prawo.pl, kontrola nad wykonywaniem inwazyjnych zabiegów w gabinetach kosmetycznych praktycznie nie istnieje. Nadużycia wychodzą na jaw przy okazji poważnych powikłań klientów.
Weterynarz i youtuber nie zrobią już liftingu
Brak jednoznacznych przepisów i kontroli ze strony organów państwa doprowadziło do kuriozalnych, a co grosza niebezpiecznych dla pacjentów sytuacji, w których zabiegi z zakresu medycyny estetycznej oferuje weterynarz, aktor, czy nawet youtuber. Media społecznościowe pełne są ogłoszeń o szkoleniach z zakresu medycyny estetycznej prowadzonych np. przez dobrze rozreklamowaną absolwentkę politologii, podającą się za wykwalifikowanego szkoleniowca i zabiegowca.
- Powinniśmy zadać sobie pytanie, czy na zabieg, uznawany za bezpieczny, np. podstawowe leczenie stomatologiczne, wybralibyśmy się do osoby, która ukończyła jednodniowy kurs - mówi Michał Gajda, adwokat specjalizujący się w prawie medycznym. Jak podkreśla, szkopuł tkwi w statusie osoby korzystającej z takiego zabiegu: w przypadku zabiegu wykonanego przez lekarza, automatycznie stajemy się pacjentem, a nie klientem. - Chroni nas wówczas szereg gwarancji, których nie mamy jako klienci salonu kosmetycznego. To kluczowe, jeśli chodzi o szanse uzyskania odszkodowania lub zadośćuczynienia, w przypadku wystąpienia działań niepożądanych - dodaje Gajda.
3000 zł za kurs z krótką datą ważności
Nad załataniem luki w przepisach, która zagraża bezpieczeństwu pacjentów, pracuje Ministerstwo Zdrowia. W zespole przygotowującym rozporządzenie brali udział zarówno przedstawiciele środowiska lekarskiego, jak i kosmetologicznego. Gdy ustalono, że jego efektem będzie lista 15 procedur medycznych w medycynie estetycznej, to drugie wycofało się z konsultacji.
- Widzimy potrzebę regulacji, jednak nie zgadzamy się na listę w obecnej postaci. Jest zbyt szeroka. O ile inwazyjne zabiegi medyczne powinny być w rękach lekarzy, to już zabiegi z udziałem laserów czy stymulatorów tkankowych powinny być dopuszczone także dla dyplomowanych kosmetologów - mówi Beata Wątorowska w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Prezes Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Kosmetologii „Przyjazna Kosmetyka” zwraca uwagę na to, że wiele podmiotów spłaca kredyty i leasingi, związane z wejściem na rynek medycyny estetycznej.
Rozporządzenie, które niebawem wejdzie w życie, wywołało burzę w branży, ale póki co salony kosmetyczne wciąż korzystają z popytu na ryzykowne zabiegi. A także na szkolenia z ich wykonywania. Choć lada moment okażą się bezużyteczne, wiele podmiotów oferuje kursy, które cieszą się dużą popularnością. Ich cena waha się od 1000 do nawet 3000 zł za kilka godzin szkolenia i praktyki.
Komentarze