Partner serwisu
22 grudnia 2014

Landroveroza postępująca

Kategoria: Rozmowa z...

O tym, jak z pasji czerpać inspiracje do pracy (i nie tylko) mówi prezes zarządu Ichem Sp. z o.o. i miłośnik wypraw off-road – Jarosław Dereń.

Landroveroza postępująca
  • Zarówno do pracy, jak i na wyprawach off-road, jeździ Pan samochodem marki Land Rover. Ponoć właściciele tych samochodów to specyficzna społeczność?

Zgadza się. Nie mogą przejechać obok siebie obojętnie. Kiedy się mijają, pozdrawiają się na drodze, szczególnie jeśli mówimy o kierowcach starszych modeli tych aut. Ja również staram się utrzymywać tę wieloletnią tradycję. Jak to mówią miłośnicy tej marki: „landroveroza rozwija się w tempie postępującym”.

  • Jest Pan więc wielkim fanem tych samochodów.

Tego roku, z okazji okrągłych urodzin, zrobiłem sobie prezent i pojechałem do Anglii, do fabryki, w której produkują modele Discovery i Range. Miałem okazję zwiedzić to miejsce i uczestniczyć w kursie Land Rover Experience. Wprawdzie doświadczenie w prowadzeniu samochodu w warunkach terenowych mam już dosyć spore, ale wrażenia po przejażdżce
nowiutkim Range Roverem po wodzie o głębokości 70 cm czy w błocie są naprawdę niesamowite.

  • Czy w tym przypadku połączył Pan przyjemne z pożytecznym? Tzn. czy będąc w fabryce automotive, podpatrywał Pan rozwiązania, które można byłoby wykorzystać przy produkcji leków?

Obecnie w Ichemie wdrażamy metodę efektywnego zarządzania produkcją zgodną z zasadami Lean Manufacturing, a pod tym kątem fabryka Land Rovera jest zorganizowana doskonale. W części produkcyjnej przypada 1,5 robota na jednego człowieka. Auta są praktycznie składane przez roboty, choć ludzie oczywiście w dalszym ciągu są potrzebni, by „wcisnąć guzik”. W Anglii zwróciłem uwagę na system wizualizacji – słynne tablice informacyjne. W naszym zakładzie jest jedna tablica na każdym wydziale, która wisi na ścianie. Tam to coś w rodzaju słupa informacyjnego z oklejonymi czterema ściankami. Oprócz tego wizualizacje, np. wykresy pokazujące co i jak szybko dana zmiana zrobiła, zawieszone były jeszcze na sąsiednich ścianach. Są to narzędzia typowe dla Lean. Po powrocie podzieliłem się tymi obserwacjami z moimi współpracownikami. Staram się wdrażać tego typu rozwiązania także na własnym podwórku.

  • Pewnie takich wspólnych mianowników pomiędzy Pana pracą i pasją jest jeszcze więcej.

Podczas wypraw off-road nie da się działać w pojedynkę – jeden zakopany w błocie samochód spowalnia całą grupę. W zakładzie farmaceutycznym jest podobnie, bo poszczególne działy są od siebie uzależnione. Moim zdaniem zgrany zespół to podstawa w obu przypadkach.

  • Jako prezes zarządu i dyrektor generalny Ichemu pełni Pan funkcję team lidera. Czy podczas wypraw jest podobnie?

Jestem pasjonatem map i nawigacji, więc opracowuję trasy rajdów. Często zdarza się, że osoba, która tym się zajmuje, faktycznie przewodzi i prowadzi później całą ekipę. Myślę jednak, że o zdanie trzeba byłoby zapytać moich off-roadowych kolegów.

  • Był Pan w Rumunii, Albanii, Gruzji, Czarnogórze… Który z wyjazdów wspomina Pan najlepiej?

Wszystkie były inne, ale do każdego z nich wracam, przeglądając zdjęcia lub oglądając filmy z wypraw, z taką samą przyjemnością. Czarnogóra jest trochę bardziej wyasfaltowana niż pozostałe kraje. Rumunia to dużo błota, dzikie ostępy i możliwość jeżdżenia w dowolnym miejscu. Albania – zapierające dech w piersiach, przepiękne krajobrazy. Gruzja natomiast to przede wszystkim niesamowita gościnność ludzi. Pojechaliśmy do tego państwa w okresie,
w którym odbywały się Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej. Nasze samochody okleiliśmy przygotowanymi
wcześniej napisami w języku polskim i gruzińskim: „zrezygnowaliśmy z Euro, żeby spróbować Waszego wspaniałego wina”. Oddźwięk ze strony lokalnych mieszkańców przerósł nasze oczekiwania.

  • Gdyby miał Pan możliwość spełnienia u złotej rybki jednego życzenia odnośnie wymarzonej wyprawy, to gdzie by Pan pojechał?

Myśląc realnie – do Afryki, bo ten kontynent jest w zasięgu ręki. Bardzo atrakcyjne są Australia oraz USA, ale w tych przypadkach jest problem z dostarczeniem na miejsce samochodu ze względu na rygorystyczne przepisy związane z transportem. Jeśli się jednak o czymś marzy, tym bardziej jeśli ma się możliwość skorzystania z „usług” złotej rybki, to
należy spełnić swoje marzenie. W przyszłym roku w ramach współpracy z fundacją „Dzieci bez Granic” wybieram się do Armenii. Chcemy zorganizować coś w rodzaju konwoju i dowieźć na miejsce potrzebne rzeczy, sprzęt medyczny i środki opatrunkowe dla podopiecznych fundacji. Wyjazd jest planowany na kwiecień 2015 r. W tej chwili szukamy sponsorów. Chciałbym połączyć pasję również z niesieniem pomocy innym.

  • Kiedy złapał Pan off-roadowego bakcyla?

Historia jest dosyć prozaiczna. Przeprowadziłem się poza miasto. Codzienny dojazd do miejsca pracy wymaga pokonania drogi gruntowej, która w czasie deszczu zamienia się w strugę wody. Z tego powodu zainteresowałem się samochodem z napędem na cztery koła. Pierwsze było Audi Allroad, które nie do końca się sprawdziło zimą. Pewnego razu pojechałem z kolegą na Podhale, gdzie kupował dla siebie auto terenowe. Wracając do domu, zamiast autostrady
wybraliśmy drogę krajoznawczą. Mieliśmy z tej przejażdżki niezłą frajdę. Niedługo po tym mój kolega przystąpił do klubu off-roadowego i uzyskał mapy z wyznaczonymi trasami. Razem pojechaliśmy na pierwszy rajd. Później przez przypadek trafiłem do salonu samochodowego Land Rovera. Dyrektor tej placówki zgodził się udostępnić mi samochód na
weekend w celach testowych. Przekonałem się do tego auta, co zakończyło się zakupem. Jak mówiłem wcześniej, do dzisiaj jestem wierny tej marce.

  • Czy jadąc do pracy drogą asfaltową nie ma Pan ochoty, żeby gdzieś zboczyć i pojechać inną trasą?

Robię tak praktycznie codziennie, z przyjemności i z wyboru. Jadę do pracy stosunkowo krótko, bo wybieram drogi, gdzie nie ma ruchu. Przed rondem w Strykowie przy wjeździe na A1 są permanentne korki. Teoretycznie powinienem przez to skrzyżowanie przejeżdżać, znalazłem jednak inną drogę, gruntową, dzięki której – mimo że nadkładam 2-3 km – omijam wszystkie korki.

  • Czy off-road jest także Pana sposobem na odstresowanie?

Zmiana środowiska pozwala oderwać się od codzienności i trochę inaczej spojrzeć na życie. Podczas wypraw zdarza się, że ocieramy się o ryzyko, ale nie mamy już 18 lat, więc ryzykujemy z głową. Poza tym zdajemy sobie sprawę, że może być niebezpiecznie. Adrenalina, która w takich sytuacjach się pojawia, to zupełnie inny rodzaj adrenaliny niż ta, z którą mamy do czynienia np. w pracy. Ma ona charakter leczniczy, pobudza i odpręża równocześnie.

  • Czy jeśli nie farmacja, to np. udział w rajdach?

Zawodowe kierowanie samochodem terenowym to bardzo ciężka praca. Nie wybrałbym takiej profesji. Natomiast z przyjemnością spędzałbym więcej czasu podróżując. Staram się tak godzić wszystkie obowiązki, żeby znaleźć czas na obie pasje – pracę i off-road. Dotychczas się udawało.

Rozmawiała Patrycja Misterek

Fot.: zasoby własne rozmówcy

ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ